Relacje Polska-Niemcy nie są aż tak dobre, ale nie są też takie złe
Krzysztof Tokarz
/ 10.01.2017/ Relacje polsko- niemieckie ulegają różnego rodzaju zmianom, zawirowaniom,
perturbacjom. Jednak stan obecnych stosunków można ocenić jako pozytywny. Relacje
pomiędzy Polską a RFN, wprawdzie nie są tak dobre jak mogłyby być, lecz też nie tak
złe jak wieszczą niektórzy, zwłaszcza ci lewicowo -mainstreamowi dziennikarze i publicyści.
Stosunki polsko -niemieckie na poziomie społeczeństw są niemalże bez zmian i pozostały
nieczułe na politykę. A ta bywa różna i zależy też od konstelacji rządów w Warszawie
i Berlinie. Kontakty międzyludzkie, a nawet współpraca polityczna na poziomie władz
lokalnych nie różni się zbytnio od tego, co pamiętamy z czasów rządów w Warszawie
koalicji PO-PSL. Wbrew temu co sądzą niektórzy publicyści i dziennikarze – zwłaszcza
ci z prawej strony sceny politycznej, poprzednia ekipa rządząca krajem nad Wisłą,
nie robiła tylko źle . To właśnie na konto poprzedników obecnej władzy można przypisać
sporo sukcesów na linii Warszawa – Berlin. Śmiało można zaryzykować tezę, że był
to „złoty okres”, zwłaszcza dla niemieckiej polityki wobec Polski, ale i całego regionu
Europy Środkowowschodniej. Wygodny i posłuszny partner w Warszawie, który bez szemrania
wykonywał wszelkie zalecenia niewątpliwie bardziej Berlinowi odpowiadał, niż obecny
rząd. Postawa Tuska jako premiera RP, a później jego protegowanej Ewy Kopacz, jasno
to odzwierciedlała. Jednak trzeba też przyznać, że dzięki temu Polska czerpała sporo
korzyści z dobrych relacji z Niemcami. Całkiem nieźle rozwijała się wymiana handlowa,
Niemcy są ważnymi partnerami w biznesie. Wymiana z Rzeczpospolitą zajęła w budżecie
RFN dość wysoką pozycję, zwłaszcza po ogłoszeniu sankcji wobec putinowskiej Rosji.
To oczywiste, że Niemcy jako bogatszy, silniejszy i bardziej wpływowy partner w UE
czerpał z tej współpracy o wiele większe korzyści niż my. Nie ma co ukrywać, że to
była jest i jeszcze jakiś czas będzie, asymetryczna wymiana. Tyle, że Polska też
czerpała z tego profity i trzeba to szczerze i uczciwie przyznać. Ścisła współpraca
Warszawy z Berlinem widoczna przez cały okres rządów poprzedniej konstelacji politycznej,
również przynosiła efekty w postaci mocniejszej pozycji naszego kraju na arenie międzynarodowej.
Pamiętamy jak ówczesny polski minister spraw zagranicznych pan Radosław Sikorski
składał „lenno” i wręcz błagał kanclerz Angelę Merkel o przyjęcie przywództwa nad
całą Europą. Niestety nie szło
za tym w parze – w najlepszym okresie relacji polsko-niemieckich jakie kiedykolwiek
były - doprowadzenie do zrównania statusu polskiej niemieckiej mniejszości w Niemczech
z tym co ma mniejszość niemiecka u nas. Za zachodnią granicą RP dalej jest tylko
„Polonia”. Składanie „hołdu cesarzowej Europy” też nie pomogło w zadbaniu o polskie
interesy energetyczne. A to wtedy przypadł najlepszy czas, aby skutecznie przeciwstawić
się rosyjsko – niemieckiej- groźnej dla naszego kraju - inwestycji jaką jest Gazociąg
Północny. Ten cios jaki zadał Berlin Polakom jest barierą rozwoju bezpieczeństwa
energetycznego dla całej Europy Środkowowschodniej. Tyle, że obecna ekipa będąca
u władzy już ponad rok, na tym polu też nie ma jakiś spektakularnych sukcesów. Chociaż
mniejszymi może się pochwalić. Udało się – niewiadomo czy na długo – opóźnić budowę
drugiej nitki kontrowersyjnego gazociągu. Sprawa oparła się nawet o Trybunał europejski.
Trudno jest też ocenić, czy niemiecko rosyjska sieć gazowa oplatająca coraz ciaśniej
Europę jest do zatrzymania?
Kolejną sporną kwestią jest bezpieczeństwo strategiczne. Zwłaszcza obecność wojsk
amerykańskich w Polsce. Ostatnio premier Brandenburgii ostro skrytykował fakt, że
Amerykanie będą u nas stacjonować. Niemcy posuwali się nawet do gróźb blokowania
transportów wojsk USA przemieszczających się z portów w RFN do baz na terytorium
Rzeczypospolitej. Kwestie polskiego bezpieczeństwa strategicznego i stacjonowanie
wojsk USA należą do szczególnie drażliwych i zarazem wrażliwych w obustronnych relacjach.
Wynika to z kompletnie rozbieżnych wizji Warszawy i Berlina poprawy bezpieczeństwa
w dobie agresywnej polityki prowadzonej przez Putina. Niemcy chociaż same goszczą
armię USA na własnym terytorium, ostro sprzeciwiają się obecności tych samych wojsk
u nas. Tradycyjne ciche i jawne porozumienie Niemców z Rosjanami obowiązuje w tym
temacie od wielu dziesiątek lat. Najwyraźniej Berlin obawia się reakcji Moskwy i
woli, aby zostało jak było... Tyle, że to akurat nie leży w interesie strategicznym
Rzeczpospolitej, a nawet krajów nadbałtyckich. Na pełne porozumienie nie ma co liczyć.
Ważne będzie za to, jak obie strony będą ze sobą o tym rozmawiać. Czy wykażą delikatność
i wyczucie, czy też będą - potocznie to formułując -„strzelać fochy” i wzajemnie
się oskarżać i torpedować działania sąsiada? Nieprzychylne wjazdowi armii USA pomruki
zza Odry były oczywiste i nie są żadnym zaskoczeniem.
Po dość fatalnym początku resetu relacji polsko-niemieckich, tuż po objęciu władzy
przez Pis, teraz sytuacja wyraźnie się poprawiła. Pogorszenie relacji Warszawa –Berlin
mieliśmy na własne życzenie. Wpłynęły na to między innymi takie czynniki jak: niezbyt
fortunne pociągnięcia nowego rządu, a z drugiej strony chętnie wciąganie niemieckiej
polityki i dziennikarzy do wojny polsko -polskiej. Krótkofalowo atakowanie obecnego
rządu „przy pomocy niemieckich mediów” dawało przysłowiowy wiatr w żagle części opozycji.
Ta miała jak się okazało, całkiem niezłe układy za zachodnią stroną Odry i z nich
nader skwapliwie skorzystała. Wręcz zdarzały się sytuacje, że to polscy dziennikarze
najostrzej krytykowali polski rząd pisząc w niemieckich gazetach. W psuciu relacji
nie było niewiniątek po żadnej ze stron konfliktu, ani po rządowej, ani opozycyjnej,
ani po niemieckiej. Nowy rząd w Warszawie chciał grać na antyniemieckich sentymentach.
Szybko się przekonał, że to już nie te czasy, kiedy można nabić sobie kilka punktów
poparcia na straszeniu Niemcami. Z tego początkowego okresu błędów i wypaczań na
szczęście w porę się wycofano. Również niemieccy politycy, którzy wcześniej bardzo
ochoczo mieszali się w polsko-polsko wojenkę, wyraźnie zmienili taktykę. Można śmiało
zaryzykować tezę. że ciężar krytyki scedowali na barki niemieckich i nie tylko niemieckich,
polityków w Brukseli. Ten manewr dał pewien oddech i dystans korzystny dla obu stron.
W ostatnim okresie można było nawet zaobserwować ożywioną dyplomację i spotkania
na najwyższych szczeblach państwowych. Dość częste spotkania premier Beaty Szydło
z kanclerz Angelą Merkel. Prezydent RP Andrzej Duda wiele razy wybierał się z wizytą
do Niemiec, a prezydent RFN bywał nie jeden raz w Polsce. Częste kontakty pomiędzy
polskimi i niemieckimi politykami niewątpliwie służą umocnieniu dobrych stosunków
polsko-niemieckich. 11 grudnia 2016 roku w Ratuszu Miasta Berlin Prezydent Rzeczypospolitej
Polskiej Andrzej Duda z małżonką Agatą Kornhauser-Dudą wspólnie z Prezydentem Republiki
Federalnej Niemiec Joachimem Gauckiem i Danielą Schadt mieli okazję wysłuchać koncertu
zamykającego obchody jubileuszu 25-lecia podpisania polsko- niemieckiego Traktatu
o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy.
Nie wszystko też idzie tak gładko jakby się wydawało. Nie dość zręczne próby polskiego
ambasadora w RFN wypromowania filmu „Smoleńsk” w stolicy Niemiec dały największą
pożywkę oponentom w Polsce.
Powoli zmienia się też otoczenie dla innej linii spornej. Mianowicie chodzi tu o
różnicę w podejściu do polityki wobec imigrantów z krajów islamskich. Przede wszystkim
dlatego, że sami Niemcy wycofują się z wcześniej stosowanej, fatalnej w skutkach
taktyki i już teraz odsyłają wielu migrantów do siebie. Niedawno nawet jeden z niemieckich
ministrów straszył sankcjami kraje macierzyste imigrantów. Groził, że jeśli te nie
przyjmą swoich obywateli z powrotem – to spotkają ich sankcje. Nie oznacza, to że
ta sprawa została zamknięta. Niemcy - częściowo na własne życzenie - przyjęły najwięcej
imigrantów z krajów arabskich czy z Afryki. Nie wszystkich zapewne zdołają odesłać
do swoich ojczyzn. Nie ma co się łudzić, że zrezygnują z siłowego – wykorzystując
swoje wpływy w Unii Europejskiej – pomysłu przymusowego „rozdziału migrantów” pomiędzy
kraje członkowskie. Oznacza to, że spór pomiędzy Warszawą, a Belinem będzie trwał
nadal. Jedynie może się zmienić jego zakres i temperatura wokół niego.
Ostatnie potyczki w wojnie polsko- polskiej i próby wykorzystania mniejszości niemieckiej
do wewnętrznej walki politycznej - też nie są pozytywnym sygnałem. Sprawa rozszerzania
miasta Opole przybrała wymiar ponadlokalny. Niestety dla samej mniejszości – została
upartyjniona. Tradycyjnie obie strony konfliktu chciały ugrać coś dla siebie na tym
sporze o rozwój miasta. Pewnie nawet ugrały. Jedni wzmocnili swoją pozycję „obrońców
polskości”, a drudzy nabili sobie punkty: jako „prawdziwi Europejczycy” co bronią
Niemców przed „germanożercami i polskimi nacjonalistami”. Tylko czy tak naprawdę
o to chodzi?
Relacje pomiędzy Polską a Niemcami to nie tylko „polityka”, ani nawet nie tylko
sama „gospodarka”. Ważni są przede wszystkim obywatele dwóch sąsiadujących państw.
Często pomijani w relacjach na temat stanu stosunków polsko-niemieckich. Jak pokazują
badania socjologiczne - kontakty między zwykłymi Polakami i Niemcami na szczęście
pozostały odporne na zawirowania w polityce i w mediach. Ludzie nie dali się przekabacić,
ani tym, którzy grają na antyniemieckich resentymentach, ani tym którzy robią „swoją
politykę” wcielając się nader chętnie w rolę „zawodowych obrońców Niemców”, nawet
jak ci żadnej obrony tak naprawdę nie potrzebują. Ta „odporność” wynika z ponad
25 lat ciężkiej pracy różnych ludzi, którzy po 1989 roku, starali się aby relacje
polsko- niemieckie pielęgnować i utrzymywać na dobrym poziomie. Bardzo często nie
byli to: ani działacze partyjni,ani dziennikarze, ani nawet profesorowie, lecz osoby
aktywnie działające na rzecz lepszego porozumienia. I co ciekawe utarło się przekonanie,
że to jedynie Polacy interesują się Niemcami, a ci drudzy nie przejawiają takiego
samego zainteresowania. Z badań wynika, iż Polacy znacznie więcej wiedzą o Niemcach,
niż to ma miejsce w drugą stronę. Jednak zwłaszcza teraz wielu Niemców bywa w Polsce,
niektórzy zawodowo inni turystycznie. Już nie tylko dawni wysiedleńcy interesują
się Polską, lecz coraz częściej młodzi ludzie, którzy ze względów zawodowych i rodzinnych
mają kontakty z Polakami. To akurat dobry prognostyk na przyszłość dla relacji polsko-
niemieckich. Nie tylko tzw. mainstream, dziennikarze i naukowcy „opanowali ten rynek”,
lecz coraz mocniejszy ton nadają zwykli obywatele spoza tego „zamkniętego kręgu”.
Znaleźli się publicyści, którzy twierdzą, że stosunki polsko -niemieckie są już
teraz bardzo dobre. Aż tak kolorowo jednak nie jest..... Trzeba nad tym jeszcze
popracować.... Ale obecne stosunki polsko- niemieckie nie są tak fatalne jak, próbują
wmówić inni.